Z PAMIĘTNIKA ROCKOWEGO PIERNIKA
Błazen sceniczny, średni
instrumentalista, wciąż aspirujący do grona celebrytów, subiekt sprzedający
gitary
” – tak o Zbigniewie Hołdysie pisze prof. Aleksander Nalaskowski z
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
W felietonie zamieszczonym we
Frondzie profesor przyznaje, że zapytał słuchaczy kim jest Z. Hołdys. Otrzymał
96 odpowiedzi. Wyniki: 9% – muzyk, 19% – sportowiec, 21% – aktor, 51% – nie
wiem. No comments podsumowuje profesor. Nie ma się co znęcać nad nim, bo nie
warto. Na artystycznej emeryturze próbuje być felietonistą. Niestety nie ma
wiele mądrego do powiedzenia, ale nie musi.
Dziwię się prawicowemu
profesorowi, że atakuje Hołdysa, bowiem ten kilkakrotnie dał popis swoich
konserwatywnych poglądów. Niestety ta sama przypadłość dotyka zarówno muzyka, jak
i profesora, obaj wychodzą ze swoich ról i obu to marnie wychodzi.
Nie oczekuję wyjątkowej mądrości
od rockmana, również znawstwa muzyki od pedagoga. Z tej całej polemiki mogę
wyciągnąć tylko jeden wniosek, gwiazdy popkultury nie potrafią godnie się zestarzeć,
a akademicy nie buntowali się, wtedy kiedy był na to czas, więc dzisiaj są
starzy i wkurzeni. Kompleksy tu grają i tyle.
Inna rzecz, że tak zwane „przekaziory”
lansują głupotę, bo ta jest kolorowa i atrakcyjna, więc zaprasza się do
programów celebrytów, po to by wypowiedzieli się na tematy, o których nie mają
pojęcia, gdyż intelektualiści i prawdziwi artyści są nudni, nie zrobią żadnego
skandalu, nie obrażają nikogo i nie powiedzą nic głupiego, co można by
powtarzać.
Jeśli profesor chce zostać celebrytą,
musi wiedzę i rozum wysłać na długie wakacje. Zdaje się, że z takim przypadkiem
mamy do czynienia.
Jeśli chodzi o oceny artystyczne,
to jest dokładnie odwrotnie, niż w cytowanym artykule. W przypadku Hołdysa,
ceniłem jego szczerość wypowiedzi i charakter rockmana. Przed nim na naszej
estradzie obowiązywał model grzecznego chłopca (za wyjątkiem Czesława Niemna
Wydrzyckiego i Krzysztofa Klenczona), który mógł się wypowiadać wyłącznie na
dowolne tematy.
Niestety, ale „Perfect” bez
Hołdysa stał się karykaturą samego siebie, produktem popkultury. Niewątpliwie
podziwiam wyczucie koniunktur i genialne zdolności imitatorskie Grzegorza
Markowskiego, który potrafi trzysta razy w roku udawać ekstazę sceniczną.
„Podziwiam” Bogdana Olewicza za
umiejętność pisania piosenek o niczym, tak aby były na czasie, ale nikogo nie
dotykały. Wbrew mitom i legendom, nie było interwencji cenzury w te teksty i do
dzisiaj są nijakie. Nie tylko u nas, każdy nurt, subkultura ma swój czas, to
nic złego, że ktoś kończy karierę. Hołdys przestał występować, bo się wypalił,
nie tylko jako muzyk, ale nie jest tajemnicą, że sporo kosztowała go walka z
nałogami. Ale nawet za to, że nie próbuje odgrzewać starych numerów i tak go
niezbyt szanuję.
Krzysztof Wodniczak