ALFABET „RADIA YESTERDAY”
Młodszy brat nigdy nie ma lekko. Zawsze jest do czego przyrównać szkolne
oceny czy poziom gry na gitarze. Pojawia się słynne „on mógł, to ty też
powinieneś” (np. być wzorowym uczniem). A prawdziwe „end of the world”
następuje, gdy bracia postanawiają robić coś razem.
David i Mark założyli zespół i
długo razem nie pograli.
David: „pomieszkiwałem z basistą Johnem Illsleyem, który grywał w domu z wyjątkowo
głośnym zespołem punkowym. Byłem u kresu wytrzymałości. Postanowiłem namówić
Marka (z którym grywaliśmy w duecie), aby przyjąć Johna i powołać pełnowartościowy
band. Mark wprowadził się do nas. Tak narodził się Dire Straits
”.
David urodził się 27 grudnia 1952
roku w Glasgow (Szkocja). Skończył Politechnikę i został nobliwym pracownikiem
socjalnym. Grywał relaksacyjnie na gitarze często w duecie ze starszym bratem
Markiem. I co najciekawsze Panowie nie zostali zawirusowani rewolucją punk
rockową! Wokół szaleli wymiętoszeni pseudomuzycy krzyczący się że „nienawidzą”
tego czy owego (czyli wszystkiego), a bracia układali nuty powstałe z
fascynacji do Boba Dylana, Joni Mitchell czy JJ Cale’a. To pod koniec lat
70-tych nie mogło się udać.

A jednak w tym bitewnym zgiełku, gdzie
punk rockowe hordy niszczyły klasycznego rocka pojawia się album „Dire Straits”
(1978). Klasyczny rock balladowy z elementami bluesa zaciekawia Brytyjczyków, a
potem resztę świata. Singiel „Sultans of Swing” grają wszystkie stacje radiowe,
a drugi album „Communique” (1979) utwierdza renomę brytyjskiej formacji
(singiel „Lady Writer”). Ale David czuje się w zespole coraz mniej komfortowo.
Właściwie gra tylko na gitarze rytmicznej, a wszystkie odpowiedzialne zadania
wykonuje z pasją starszy brat (śpiewa, komponuje, gra upojne sola gitarowe).

Podczas pracy nad trzecim albumem „Making
Movies” postanawia opuścić zespół. Na pytanie dlaczego? Odpowiada: „Wyszedłem z tych samych powodów co inni
opuszczający miejsca pracy nie spełniające ich nadziei i aspiracji. Nie
widziałem siebie spędzającego resztę życia jako tło do marzeń kogoś innego. Ta
decyzja otworzyła mi milion kreatywnych możliwości
”.
Nagrywa pierwszy solowy album przy
małej pomocy Marka i Johna Illsleya. Pojawiają się kolejne płyty „Behind the Lines”
(1985) i „Cut the Wire” (1986). Zbierają bardzo dobre recenzje, ale publika się
do nich nie garnie. W tym czasie Mark i jego Dire Straits dyktuje muzyczne
warunki na całym globie.

David wydaje i wydaje (na płycie z
2004 roku „Ship of Dreams” pojawia się Chris Rea). Koncertuje, udziela
wywiadów. Jak zwykle zbiera pozytywne opinie i standardowo nic. A jest to
muzyka, która może wciągnąć. Pastelowe ballady, przemyślanie zaaranżowane z
właściwym dramatyzmem poukładanego Knopflera. Na rynku pojawia zestaw poezji „Blood
stones & rhythmic beasts” (2005) sygnowany jego nazwiskiem, ale efekt
komercyjny jest nadal na poziomie „oddanych fanów”.

David pogodził się już z rolą
niszowego artysty. Może jest mu z tym dobrze. Tak było zapisane w gwiazdach. Ważne,
że walczył o siebie i swoją twórczość, choć mógł spędzić lata w oparach
gigantycznego sukcesu swojego brata. Ale on marzył o swoim sukcesie…
 
Arkadiusz Kozłowski