W
dzisiejszych czasach, gdy liczy się pogoń za pieniądzem, pasje czy młodzieńcze
ideały idą w zapomnienie, a proza życia zmusza by zamiast wymarzonej pracy
wykonywać jakąkolwiek, często na umowie śmieciowej – bo za coś trzeba żyć,
trafiają się wyjątki którym udaje się połączyć pracę z pasją. Przykładem jest
tu Andrzej Masłowski, ceniony dziennikarz od lat związany z poznańskim Radiem
Afera, który „żyje muzyką” i na temat płyt ze swej kolekcji wie prawie
wszystko, a ma ich tysiące.
Michał Sobkowiak: Prowadzi Pan w radio program, w którym
prezentuje Pan swoją ulubioną muzykę. Można powiedzieć, iż łączy w ten sposób
pracę z pasją.
Andrzej Masłowski: Tylko
i wyłącznie. Zawsze wszystko jest podyktowane pasją i wynika z tego jedyny sens
prowadzenia tego wszystkiego. Wynika to z faktu, że mam wolną rękę, swobodę
działania. Nikt mi w nic nie ingeruje, niczego nie miesza, niczego nie narzuca.
Tylko dlatego się w to bawię od dwudziestu lat. Gdybym miał pójść do czegoś, co
jest uprofilowane i robić coś pod czyjeś dyktando, to raz żebym tego nie robił,
a dwa nie stanowiłoby to dla mnie najmniejszej przyjemności.
Ceni
Pan niezależność?
W dzisiejszych czasach
wszystko musi być pod coś podpięte, pod coś podlegać, bez niezależności.
Dlatego ceńmy, że mamy taką możliwość, aby robić coś niezależnie, bo to już są
naprawdę ostatki. Jak takie Radio Afera zniknie, a podobnych stacji jest raptem
jeszcze kilka w całej Polsce to już nie będzie nic.
Chociaż radia internetowe
ambitnie działają, są niezależne – to bądźmy szczerzy nikt ich nie słucha. To
są takie radia, które gdy się je zareklamuje znajomym są słuchane przez grupkę
osób. Ale chodzi o to, żeby z taką muzyką iść szerzej. Tą niezależność należy
podać w szerszym zakresie, żeby nie była ciągle stłamszoną, ściśniętą, tylko by
ludzie, którzy nie mają pojęcia o tej niezależności, mogli w ten właśnie sposób
o niej się dowiedzieć.
Od
jak dawna prowadzi Pan „Nawiedzone Studio”?
Od dwudziestu lat.
Wcześniej
współpracował Pan też z Radiem Fan.
Tak. To był epizod
sześcioletni, w latach dziewięćdziesiątych – od 1994 do 2000 roku. To było
bardzo fajne radio. Ono też wyrastało ze studenckiego radia, podległego
Akademii Rolniczej (dzisiejszy Uniwersytet Przyrodniczy). Oni także mieli
pasję, która przeszła długą drogę i stacja stała się na pół komercyjna, na pół
niezależna – miała w sobie trochę tego, trochę tego. Ekonomicznie nie było w
stanie przetrwać i upadło, jeśli się nie mylę, w październiku czy listopadzie
2000 roku. Ja bardzo żałuję tej stacji, ona była świetna. Tylko to był zły
okres, ponieważ w tych latach dziewięćdziesiątych ludzie byli zachłyśnięci,
zafascynowani wielkimi korporacjami ogólnopolskimi.
Żałuję Radia Fan (wcześniej
Radio Winogrady), ponieważ to była stacja, która robiła kawał dobrej roboty. Z
resztą byli tam świetni dziennikarze. Taki Marcin Woroch, znany z TVN, wywodzi
się właśnie z Radia Fan. U nas stawiał pierwsze dziennikarskie kroki. Wcześniej
z tą stacją związany był Mariusz Max Kolonko, Dorota Wiśniewska (rzeczniczka
Aquanetu), pisarz Łukasz Wierzbicki i wielu innych ludzi, którzy przychodzili
tam jako pasjonaci, a później przeskakiwali do innych stacji – Sebastian
Kończak do MC Radio, Jarosław Sobierajewicz do Radio Wawa. To byli moi współpracownicy.
Sebastian Kończak i Jarosław Sobierajewicz realizowali audycje, które ja
prowadziłem. Oni poszli dalej, a ja na tym swoim gruncie niezależności
pozostałem do dzisiaj. Każdy jest chyba zadowolony.
Ze
strony radia publicznego, np. poznańskiego Radia Merkury nie miał Pan żadnych
propozycji?
Nie miałbym żadnych szans.
Dlatego, że Radio Merkury robi cięcia budżetowe. Poza tym trudno się tam
dostać, gdyż wytworzył się tam pewien kolektyw i chyba nie specjalnie
wpuszczają kogoś z zewnątrz. Dokładnie nie wiem, ponieważ się nie starałem
nigdy o to. Tam jest chyba inny rodzaj dziennikarstwa. Oni biorą ludzi, którzy
są wyuczonymi dziennikarzami. Takimi w klimacie Programu Trzeciego Polskiego
Radia. Oczywiście, pasjonaci tam na pewno są, tylko tam się takich ludzi jak ja
nie szuka, którzy dużo mówią, zbyt długo coś robią. Tam chyba wszystko musi być
krótkie, spięte. A ja muszę mieć czas na wszystko. Ja chcę o każdej piosence, o
każdej płycie coś opowiedzieć.
Dlatego mam czterogodzinną
audycję, bo w tych czterech godzinach się w miarę mieszczę i zagram to co chcę.
Natomiast robić audycję, która trwa godzinę, to to jest więcej podróży w jedną
i drugą stronę niż to co człowiek zrobi. Godzinna audycja to jest „dzień
dobry”, kilka utworów i już się mówi „do widzenia”. Nie dałoby mi to
satysfakcji. Czułbym się cały czas spięty, że ktoś nade mną stoi i mówi
szybciej, szybciej, szybciej…
Słuchacz, który siedzi w
domu myśli, że godzina programu to jest dużo. Dla prowadzącego ta godzina to
jest błysk. W Aferze można czasami zrobić lepszą robotę, właśnie dlatego, że
nikt tam nikogo nie pośpiesza.
Rozgłośnie
akademickie nie mają dużej słuchalności. Czy zatem są potrzebne?
Takie stacje jak Afera
potrzebne są w całej Polsce. Nie tylko w tych kilku miastach, w których
istnieją studenckie rozgłośnie. Po to, że my czasem nie wiemy kogo tracimy.
Często Ci ludzie nie są w stanie dostać się do stacji radiowej w większym
mieście, a w swoich mniejszych nie mają żadnej stacji. Jak zatem mamy wyłapywać
ludzi, którzy coś potrafią, coś wiedzą.
W Radiu Fan może dwie osoby
były po studiach dziennikarskich. Reszta ludzi była zupełnie po innych
kierunkach, a później zaczęli się tym zajmować zawodowo. To świadczy o tym, że
dziennikarzami mogą stać się ludzie, którzy nie mają żadnego przygotowania pod
tym względem.
Czuje
się Pan spełniony zawodowo, czy ma jeszcze jakieś niespełnione plany?
Chciałbym jak najdłużej
robić to co robię. To mi daje wielką radochę. Nigdy o telewizji nie marzyłem. Piszę
jeszcze do ogólnopolskiego miesięcznika „Audio Video” recenzje płyt. Bloga
prowadzę, który daje mi satysfakcję, bo mogę tam swoje wszystkie żale, smutki i
radości przekazać bez żadnej cenzury.
Program też mi daje tą
satysfakcję, tyle tylko, iż mam wrażenie, że mam dużo więcej płyt do zagrania
niż jestem w stanie zagrać. Więc mimo tego, że mam aż cztery godziny, jest to
dla mnie mało. Chciałbym mieć dodatkowe dwie godziny w tygodniu, bym mógł
zagrać inne moje ja, czyli dużo fajnego popu, na który normalnie nie mam czasu,
gdyż w „Nawiedzonym Studiu” gram głównie rocka. Każdy, kto byłby na moim
miejscu, przyznałby że czas w czasie audycji szybko leci.
Niedawno kolegę poprosiłem,
żeby zastąpił mnie. On kiedyś mówił: „Facet jak Ty jesteś w stanie te cztery
godziny tam wysiedzieć”. Po zastępstwie przysłał mi SMS’a: „Masz rację. W tych
czterech godzinach zaplanowałem, że będzie to, to i tamto. Nie mogłem się
pomieścić, tak mi ten czas szybko zleciał.
Nieskromnie mówiąc, uważam
że mam dużo kapitalnych płyt, których ludzie nie znają i trzeba im to zagrać.
Czasami mnie złości, że ludzie tego nie znają, że powinni to gdzieś poznać i
nie mają gdzie. Nie można mieć do nich o to pretensji. Dlatego uważam, że
powinno się dać tym ludziom możliwość posłuchania tego. Mam wrażenie, przypadkiem
słuchając radia w taksówce czy u znajomych, że wszystkie stacje grają to samo –
te same kapele, te same nazwiska.
W dobie internetu, gdzie
wydaje się, że dostęp do muzyki jest prosty, to w cale tak nie jest. W brew
pozorom, w tym całym natłoku ciężko jest znaleźć rzeczy wartościowe. Nawet jak
sami znajdziemy trzech wykonawców, komputer podpowie dziesięciu kolejnych, a o
stu pięćdziesięciu nie będzie pamiętać. My musimy sami to odkryć. Na niektórych
wykonawców komputer nigdy nas nie naprowadzi. Kiedyś ludzie nie mieli internetu
i znali więcej niż znają dzisiaj.
To
prawda. Internet rozleniwia ludzi.
Bardzo rozleniwia. Ludzie
idą na łatwiznę. Sieć podpowiada rzeczy bardzo oczywiste, a nie odkrywa im tych
rzeczy naprawdę godnych odkrycia, bo te są bardzo niszowe. To właśnie jest
misja dziennikarstwa, żeby ludzie o tym pisali, grali. Jak się tych ludzi
odetnie od tego, to nie ma kto tego robić. Żeby młodzi dziennikarze takie
rzeczy znali – muszą się od kogoś nauczyć. Sami do tego nie dojdą. Z racji
wieku nie poczują pewnych klimatów. Trzeba im przekazać jak trawa pachniała
czterdzieści lat temu.
Co
Pan poradzi osobom, które „duszą się” w swojej pracy, chciałyby coś zmienić,
połączyć pracę z pasją?
Na siłę nie da się niczego
zrobić. Pasja polega na tym, że to się ma w sobie. Człowiek się z tym rodzi lub
nabywa. Pewnego dnia dostaje się impuls, a potem się już w to bagno wchodzi i
człowiek nie wie o tym, że już jest w nim po uszy, że z niego nigdy nie
wyjdzie. Tak się wchodzi we wszystko. Ja wszedłem tak w muzykę. Inni w
żołnierzyki czy resorowce. Pasji się nie da nauczyć.
Co
poleciłby Pan młodym ludziom, którzy stoją u progu kariery zawodowej?
Najuczciwiej byłoby polecić,
by robili to, do czego mają przekonanie i by mocno wierzyli w to, co robią.
Jeśli kochają coś bardzo, ale wiedzą, że nie będą wstanie utrzymać z tego
rodziny, to niestety muszą przejść na realny grunt i coś zmienić w swoim życiu.
Pozostawić to jako pasję, ale nie żyć z tego. Ja na przykład z muzyki się
utrzymuję, ale bardzo średnio. Mój kierunek nie jest najlepszy. Nikomu nie
polecam tego.
To jest właśnie problem. Teoretycznie
idąc za głosem serca, niewiele mogą osiągnąć, bo dzisiaj raczej trzeba dość
twardo stąpać nogami, aby zarobić na chleb. Należy mieć dobry zawód,
wykształcenie i mieć jeszcze szczęście, by dostać dobrą pracę.
Są ludzie, którzy dostaną
się do jakiejś ważnej korporacji, będą siedzieć w muzyce i będzie to ich
spełnianie marzeń i dobrze przy tym zarobią. Moi koledzy, którzy z nieistniejącego
już Radia Fan dostali się do Radia Eska, do Wawy itd., dzisiaj mają dobre
pensje. Jeden z kolegów jest dyrektorem muzycznym w Radiu Eska, a był takim
szarym prezenterem jak ja. Przychodził, robił audycję muzyczną, ale okazało
się, że ma dobry głos, ma coś do powiedzenia, poszedł na jakieś weryfikacje,
przyjęli go i poszedł do góry. Jest ciągle młodym człowiekiem, a przez muzykę
zaszedł daleko, więc tak też można.
Za to on już dzisiaj nie
może sobie zrobić audycji autorskiej, takiej jak ja, żeby zagrać swoich
ukochanych wykonawców, bo jak zacznie coś takiego robić, to straci słuchalność,
a jak straci słuchalność, to mu audycję obetną. W „Aferze” na tej niezależności
akurat nie traci się słuchalności. To radio ma specyfikę zgoła odmienną, ponieważ
nie ma dłużej słuchalności jak komercyjne stacje, zatem to radio tylko może
zyskiwać. Ono poprzez ciekawe programy, ciekawych ludzi, a takich u nas nie
brakuje, tylko zyskuje. Są ludzie, którzy na przykład słuchają radia dla
konkretnej audycji. Tak więc, niech ta „Afera” jak najdłużej trwa (śmiech).
A
co z pasjami?
Pasjonaci? No cóż, co pewien
czas słyszymy o kimś, kto mocno wierzył w siebie i mu się udało. Są tacy
ludzie, ale to są wyjątki, którym się poszczęściło. Wczoraj oglądałem program o
naukowcach, o ludziach którzy czasem nie mieli co do garnka włożyć i z
ledwością starczało im do pierwszego, aż raptem dokonali czegoś przełomowego,
co zostało podkupione przez innych i zaczęło im się dobrze żyć. Ale to są
pojedyncze jednostki, a ilu naukowców nie ma z tego nic. Myślę, że tak samo
jest w naszym świecie.
W
„Nawiedzonym Studio” prezentowana jest muzyka, którą Pan „czuje”. Proszę
powiedzieć czy miały miejsce sytuacje, gdy ktoś mówił: zagraj to czy tamto, nie
graj tamtego?
Nigdy przez dwadzieścia lat
nikt mi nie zasugerował co mam grać, co mam mówić, co mam robić. Ewentualnie
byłem korygowany, gdy gdzieś zrobiłem błąd. Korekty były tylko merytoryczne.
Jest
Pan dumny ze swojej kolekcji płyt?
Uważam, że mam jedne z
najlepszych płyt na świecie. Zbierane przez całe życie. Myślę, że o wszystkich
kilku tysiącach płyt, które mam w domu, wiem wszystko. Uważam spokojnie, że
pobiłbym niejednego na głowę, ale prawda jest taka, że ja nie miałem szczęścia
dostać się do BBC, tylko musiałem zostać na gruncie tym i robić krecią robotę
tutaj. Podczas kiedy są ludzie, którzy mają dziesięć razy mniej płyt ode mnie,
nie tak dobre i to oni rządzą światem. Nie zawsze jest sprawiedliwość, ale tak
jest.
Jakiej
muzyki Pan słucha najczęściej?
Muzyki, którą lubię jest
bardzo dużo. Ja lubię rzeczy od Pet Shop Boys po King Krimson, od Anny Jantar
po Black Sabbath. To mi w ogóle nie przeszkadza. Są rzeczy, które są dobre i ja
je absolutnie przyjmuję.
Muzyka
ta się uzupełnia. Czasami człowiek ma ochotę posłuchać czegoś ostrzejszego,
innym razem woli muzykę spokojniejszą np. Mika Oldfielda, a jeszcze kiedy
indziej sięga się po muzykę pop spod znaku Madonny czy Tiny Turner.
Dokładnie. Są rzeczy,
których oczywiście nie znoszę. Tak jak na przykład rapu, hip-hopu. Do tego nikt
mnie nie przekona. Nigdy nie będą zwolennikiem typowo elektronicznego, takiego
technogrania, którego nie czuję. Nie chcę mówić, że ono jest złe. W
dziedzinach, które lubię również są wykonawcy którzy mi się podobają i za
którymi nie przepadam. Nie potrafię tego wytłumaczyć.
Ktoś zapyta dlaczego lubisz
HammerFall, a nie lubisz Blind Guardian w
zespołach metalowych. Grają niby podobnie, ale w HammerFall podobają mi się
gitary, lubię głos Joacima Cansa, a w Blind Guardian nie lubię wokalisty i mimo, że grają fajną muzykę i są jednym z
bardziej znanych zespołów w tym nurcie metalu, mnie się ten zespół nie podoba i
nie wiem dlaczego. Ktoś powie, lubisz ładne piosenki, lubisz Barrego Manilowa,
to z nowego pokolenia lubisz Robbiego Williamsa, a ja Robbiego Williamsa szanuję,
ale nie kręcą mnie jego piosenki, podczas gdy Barrego Manilowa mogę słuchać
nieprzerwanie.
Jak
ocenia Pan rynek muzyczny w Polsce?
Bardzo ubogo. Ale nie tyle
pod względem podażowym, co… My chyba w tym bloku wschodnim tak w ogóle mamy, że
u nas muzyka nie jest poważnie traktowana. Mówię ogólnie o muzyce, nie o
komercyjnych programach, które istnieją i jest ich coraz więcej. Jak zaczniemy
mówić o programach typu „Voiced Of Poland” czy „Must The Music”, to one mają
dobre słupki oglądalności. Jeżeli dla kogoś jest to cała muzyka, to ona ma się
dobrze. Ale niestety te programy zabijają prawdziwą muzykę. Ludzie bardzo
często myślą na podstawie takich audycji i takich programów, że to jest cała
muzyka tego świata i że tylko te przeboje rządzą. Nie poznają muzyki jako
sztuki, czyli nie słuchają jej, tak jak powinni – pełnymi dziełami. Tak jak
artysta ma na przykład zrobić koncert, który trwa 50 minut i jest złożony z 10
utworów i te utwory tak a nie inaczej poukłada, w tej a nie innej kolejności,
to on chce abyśmy tak go słuchali. Natomiast u nas często muzykę traktuje się
jako wyrwaną z kontekstu, jako ładne melodyjki, przeboje, jako zabijacz ciszy,
muzykę do hotelowych wind tak naprawdę, albo jako podkład do robienia zakupów w
sklepie, a nie jako sztukę.
Ludzie często słuchają
pojedynczych utworów jako pojedyncze kawałki, czyli strzępy czegoś i tego się u
nas nie lansuje. Ja myślę, że chyba Trójka jest jedyną taką stacją w Polsce,
która poleca całe płyty. Ja nie jestem słuchaczem Trójki, ale mam bardzo wielu znajomych,
którzy mówią, że Trójka poleca czasem całe płyty, płytę tygodnia itd. Więc
zakładam, że Trójka robi dobrą robotę, że stara się zaszczepić ludziom takiego
bakcyla do tego. Ale myślę, że to też jest wycinek zaledwie, że to nie jest
szerokie.
Tak naprawdę powinny być
programy telewizyjne w których poleca się całe dzieła, ludzie kupcie to,
posłuchajcie tego. Nie na zasadzie „Tygodnika kulturalnego” w TVP Kultura,
który ogląda z resztą też co któryś widz. W ogóle powinny być takie programy.
Każda gazeta powinna mieć taki dodatek, nie po macoszemu dwa zdania, ale dział
recenzji. To powinno być rozbudowane.
Niestety wiąże się to z
pieniędzmi, to jest znowu ekonomia, to jest znowu miejsce w gazecie, to jest
znowu ciśnięcie ram, skracanie wszystkiego i to są rzeczy, których nie
przeskoczymy. Ideologicznie każdy wie, jak to powinno wyglądać, a prawda jest
taka, że kiedy przychodzą realia i redaktor mówi masz dwa tysiące znaków na
napisanie recenzji. A co to jest dwa tysiące znaków? To jest nic.
Kiedy człowiek napisze
porządną recenzję na cztery tysiące znaków, to wszystko co najważniejsze
zostanie z tego wykreślone. Nie każde pismo tak robi, ale zakładam, że sporo.
Największe dzienniki, magazyny ograniczają miejsce i siłą ducha wszystko
sprowadzają do funkcjonowania oczu – żeby było kolorowo; przejrzysta, krótka
treść, nie za długa, bo jak za długo to czytelnik się znudzi i nie doczyta do
końca. Jak zobaczy coś takiego dwa lub trzy razy nie kupi następnego magazynu i
to się wszystko w ten sposób odbywa.
Nawet felietony w
tygodnikach są bardzo krótkie. Każdy z autorów dostaje jedną niedużą stronę, na
której musi się zmieścić. Ten tekst, który on napisał na pewno jest dłuższy i
na pewno zawiera kilka fajnych przemyśleń, które muszą być ścięte, bo to
przeszłoby na następną stronę i zabrałoby się miejsca kolejnemu, a nie można. I
wszystko jest takie skomasowane. Tak samo jest z muzyką, z radiem.
Trudno jest zrobić w
dzisiejszych czasach pod tym względem coś więcej, bo pieniądz, pieniądz i
jeszcze raz pieniądz rządzi. Ideologie na bok. Jak starczy miejsca, to OK.
Jedynie
sport się w mediach broni, ale wynika to raczej z układów patronackich niż z
chęci czystego przekazania informacji.
Też jest coraz bardziej
skomercjalizowany.
W
gazetach miejsce dla sportu jest, w telewizji w serwisach informacyjnych sport
zawsze jest, a o muzyce nic nie ma.
W przerwie meczu
piłkarskiego, 15 minut przerwy w czasie ważnego meczu międzypaństwowego, Studio
Warszawa pojawia się na minutę, góra na półtorej minuty, gdzie jest pytanie,
pytanie, odpowiedź i „dziękujemy, spotykamy się za chwilę”. Pozostałe 13 minut
lecą reklamy.
Zgadza
się.
Już zauważyłem, że na którejś
komercyjnej stacji sportowej, jak piłka wyleci na aut i jest jakieś pięć sekund
czasu, to leci 3 sekundowa reklamówka. Nie pamiętam czy widziałem to na Sport
Clubie czy Orange Sport, na którejś z tych stacji. Już zauważyłem, że podczas
jednej połowy meczu lecącego na żywo potrafią wejść ze 3-4 razy z takimi
pięciosekundowymi migawkami, tylko strzałka przeleci z reklamą. Muszą nawet
tutaj wcisnąć.
Tym
sposobem wyjaśniliśmy skąd w mediach tyle sportu i dlaczego muzykę traktuje się
po macoszemu, dlaczego telewizja nie pokazuje koncertów, a jeśli już to w
godzinach nocnych. Bo przecież transmisje z festiwali to nie koncerty. Dziękuję
za rozmowę i życzę wielu dobrych płyt oraz kolejnych słuchaczy.
Audycji
Andrzeja Masłowskiego „Nawiedzone Studio” można posłuchać co tydzień w nocy z niedzieli
na poniedziałek od godziny 22 do 2 na falach Radia Afera (98,6 MHz) lub przez
internet. Ponadto recenzje płyt, komentarze itd. można znaleźć na „Blogu
Nawiedzonego” (http://blognawiedzonego.blogspot.com/).
Na prośbę Pana Andrzeja nie zamieszczamy jego fotografii, ponieważ nie chce on
swoim wizerunkiem psuć „magii radia”.
Michał Sobkowiak