Niewiele jest zespołów, na które proces perkusisty oskarżonego o zlecenie zabójstwa oraz choroba współzałożyciela grupy nie wpłynęłyby negatywnie. Na AC/DC problemy personalne nie zrobiły jednak najmniejszego wrażenia.

Właściwie to nie sposób zauważyć braku Malcolma Younga, którego bardziej niż kompetentnie zastąpił Stevie Young, kolejny przedstawicielklanu”. Co więcej, muzycy promienieją na nowo odkrytą młodzieńczą pasją. Po przydługim i dość monotonnymBlack Icedostajemy bowiem do rąk płytę tryskającą szczerą i nieskrępowaną energią. Po raz kolejny okazuje się, że AC/DC to nie tylko uznana na muzycznym rynku instytucja, ale prawdziwie rocknrollowy stan ducha – „For those about to rock we salute You!” chciałoby się powiedzieć.

O tym, że po nowym wydawnictwie zespołu możemy oczekiwać krążka przynajmniej na miarę „Razors Edge” (jak nie lepszego) świadczył już pierwszy singiel, „Play Ball”. Krótki, czyli dokładnie taki, jaki powinien być, chwytliwy i zmuszający do kiwania głową. Dalej jest jeszcze lepiej – „Rock Or Bustprzez długie lata rozgrzewać będzie koncertową publikę na równi zThunderstuckczyYou shook me All night long”. „Rock the Blues Awaydoskonale sprawdza się podczas długiej jazdy po bezdrożach, aRock the Houseto kwintesencja wypracowanego przez długie lata stylu. Do produkcji również nie można się przyczepić. Ponownie otrzymujemy ostre jak brzytwa brzmienie gitary Angusa oraz zdecydowanie wycofany Bass Cliffa Williamsa. Płyta jest krótka, raptem 34 minuty rockowego uderzenia. Nie uświadczymy tu jednak ani jednego wypełniacza, ani sekundy niepotrzebnych dźwięków. Tak naprawdę, jedyne co się AC/DC nie udało przyRock Or Bustto dość kiczowata okładka.

Na koniec jeszcze jedna refleksja. Pamiętam, jak stojąc na światłach w Poznaniu podszedł do mnie chłopak zmywającyza darmoszyby. Gdy wstawił głowę przez uchylone okno automatycznie zaczął się kiwać się w rytm lecącego z CDBack In Black”. Osobnik ten bynajmniej nie wyglądał na miłośnika Hard Rocka. WRock Or Bustznowu odnajduję tę samą siłę zdolną do poruszania narodów.



Jakub Kozłowski